Nowy numer 23/2023 Archiwum

Każdy przypadek to za dużo

W pierwszy piątek Wielkiego Postu Kościół w Polsce po raz siódmy będzie przeżywał dzień modlitwy i pokuty za grzech wykorzystania seksualnego małoletnich. O swojej funkcji delegata biskupa ds. ochrony dzieci i młodzieży opowiada ks. dr Piotr Odziemczyk, wicekanclerz kurii archidiecezji warszawskiej.

Tomasz Gołąb: Pełni Ksiądz funkcję delegata biskupa ds.  ochrony dzieci i młodzieży. Ma Ksiądz dużo pracy?

Ks. Piotr Odziemczyk: W kurii pracuję od 2010 r. i powrotu ze studiów prawniczych w Wenecji w Instytucie Piusa X. Funkcję delegata ds. ochrony dzieci i młodzieży w archidiecezji warszawskiej pełnię od 2015 r. Uczestniczyłem w pierwszym szkoleniu delegatów w ramach Centrum Ochrony Dziecka, prowadzonym przez o. Adama Żaka SJ i panią Ewę Kusz, których bardzo cenię za ich wkład w kwestie prewencji wykorzystywania seksualnego.

Później dopiero powstała Fundacja św. Józefa. Przez dwa lata byłem notariuszem kurii, a od 2012 r. wicekanclerzem, ale faktycznie coraz więcej czasu zajmuje mi funkcja delegata. Tym bardziej że jednocześnie jestem odpowiedzialny za prowadzenie dochodzeń wstępnych kanonicznych.

Jak wygląda praca biura?

Na początku pomagał mi ks. Marek Szymula, pełniący funkcję duszpasterza osób pokrzywdzonych. Kilka lat temu poprosiłem kard. Kazimierza Nycza o powiększenie zespołu. Tak powstało biuro, w którym dziś mam dwóch zastępców: ks. Michała Turkowskiego i panią Beatę Chojnacką, co jest szczególnie ważne, gdy ofiarą wykorzystania seksualnego przed duchownego jest kobieta. Współpracuje z nami ks. Jakub Szcześniak, który pełni funkcję duszpasterza osób pokrzywdzonych. Zawsze informujemy, że jest kapłan, który służy konkretną pomocą duchową. Oferujemy też pomoc psychologiczną za pośrednictwem Fundacji św. Józefa. W skład biura wchodzi również kurator diecezjalny, czyli ks. Marcin Szczerbiński. Dodatkowo posiłkujemy się pomocą adwokata cywilnego, który ma za zadanie sprawdzić, czy dany czyn nosi znamiona czynu karalnego w myśl obowiązujących przepisów prawa państwowego.

W biurze pracuje więc pięć osób, do tego pomocą służą adwokat cywilny i psycholodzy. Czy to znaczy, że w archidiecezji warszawskiej jest tak dużo zgłoszeń przypadków molestowania seksualnego przez kapłanów?

Każde zgłoszenie to odpowiednia procedura w myśl wytycznych Konferencji Episkopatu Polski. To gromadzenie dokumentacji, przesłuchiwanie świadków, sporządzanie opinii, wizja lokalna, opinie biegłych… To czasochłonne. Po drugie Warszawa „ściąga” przypadki wykorzystania seksualnego z całej Polski, tzn. niektóre z osób pokrzywdzonych mieszkają w stolicy lub wolą tutaj złożyć zawiadomienie. Wysłuchujemy te osoby, a potem przekierowujemy według kompetencji do właściwych przełożonych. Zabiera to dużo czasu, ale na tym polega nasza praca. Nie podam dokładnej liczby osób pokrzywdzonych, bo dla mnie każdy przypadek to o jeden za dużo. Mogę jedynie powiedzieć, że za czasów mojej pracy takich zgłoszeń było kilkanaście.

Pan Jezus mówił, że to, co uczyniliśmy względem najsłabszych, czynimy wobec Niego samego. W innym miejscu Ewangelii podkreśla, że lepiej byłoby uwiązać kamień młyński u szyi… Czy w Kościele przykładamy wystarczającą miarę do najcięższych przestępstw przeciw dzieciom?

Pamiętam jednego chłopca, który powiedział mi na koniec spotkania: „Proszę tylko, żeby ten ksiądz nie pisał więcej do mnie i już nie miał do czynienia z dziećmi”. Często powtarzam, że mamy bardzo dobrze wypracowane struktury, chyba najlepiej spośród wszystkich organizacji, nieustająco się szkolimy. Tym, co zawodzi, jest zawsze czynnik ludzki. Myślę m.in. o niebezpieczeństwie powtórnej wiktymizacji. Zdarza się, że osoba skrzywdzona przychodzi złożyć zawiadomienie lub mówi o tym na spowiedzi, a spowiednik lub osoba odpowiedzialna za przyjęcie zgłoszenia nie wierzy ofierze, doprowadzając do powtórnego zranienia. Co możemy zrobić? Nie wydawać zbyt szybko werdyktu, ale odesłać taką osobę do kompetentnych instytucji, delegatów. Jeszcze dziś zdarza się, że ktoś zadaje pytanie: „A cóż to się stało, że dopiero teraz o tym mówią?”. Oznacza to niezrozumienie tematu i tego, ile taka osoba musi przejść, by opowiedzieć o swojej krzywdzie i traumie. Każde zawiadomienie musi być rzetelnie zbadane, choć warto też dodać modlitwę za tych, którzy zostali fałszywie oskarżeni. W naszej archidiecezji mieliśmy też takie sytuacje. Każdy przypadek musi być traktowany indywidualnie, bo trudno jest potem przywrócić komuś dobre imię.• tomasz.golab@gosc.pl

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast