O pracy w Teatrze Klasyki Polskiej, doświadczeniu wzlotów i upadków oraz potrzebie schowania się opowiada Sebastian Fabijański.
Agnieszka Kurek-Zajączkowska: Jesteśmy świeżo po premierze dramatu Juliusza Słowackiego „Ksiądz Marek”, gdzie gra Pan rolę Kosakowskiego, który z lekkomyślnego i pogrążonego w długach hazardowych hulaki przeistacza się w pokutnika pragnącego zadośćuczynić swoim grzechom. Skąd jego diametralna przemiana?
Sebastian Fabijański: Ona wynika z odrzucenia, które na niego spada w wyniku pewnych zdarzeń. Konkretnie, zostaje skazany na banicję. Ma czas na autorefleksję, a ta okazuje się bolesna. Ale tak to już jest, jak człowiek stanie w prawdzie.
Które z tych wcieleń było Panu bliższe?
Znam oba te stany ducha, więc… Z każdym z nich potrafię się zidentyfikować i każdy jest bardzo potrzebny w życiu (śmiech). Myślę, że trzeba się sparzyć, żeby potem wyciągnąć wnioski i iść dalej. Zobaczyć przede wszystkim swoją biedę, często duchową, moralną. A Kosakowski żył w biedzie moralnej przez długi czas. Ale serce miał szlachetne i całe szczęście, że finalnie ono ocalało.
Reżyser spektaklu Jacek Raginis-Królikiewicz skupia się głównie na skomplikowanych relacjach Żydówki z Kosakowskim. Istotną kwestią jest więc nie tyle skuteczna obrona miasta przed Moskalami czy zwycięstwo konfederacji, lecz także moralne i duchowe zwycięstwo w zmaganiu się z własnymi namiętnościami. Czy trudno było się z tym zmierzyć?
Nie, nie było trudno. Moje doświadczenia, w tym wiele wzlotów i upadków, powodują, że jestem w stanie postawić się zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie. Wiem, co może człowiek, który ma przekonanie, że nic nie jest mu w stanie zagrozić i po prostu leci po tzw. bandzie. Wiem też, jaki jest stan ducha człowieka, który ma poczucie, że tak wiele się nazbierało, że nie ma już dla niego ratunku i jedyne, co może zrobić, to znieść ten ból i próbować go przekuć na coś pozytywnego.
Jakiego Słowackiego możemy spodziewać się w spektaklu „Ksiądz Marek”? Czy będzie on mistyczny, pełen poetyckich przenośni czy raczej nieprzewidywalny?
Nie chcę spojlerować. Myślę, że każdy po trochu. I taki, i taki. Tak jak Kosakowski.
Czego współczesny człowiek może się nauczyć od Kosakowskiego?
Kosakowski to jest świadectwo upadku. Jeżeli człowiek w pewnym momencie się nie opamięta, to może przyjść taka okoliczność, która go do tego zmusi i przetransformuje. Myślę, że ta transformacja jest tutaj słowem kluczem.
Czy ksiądz Stanisław Brzóska, w którego postać wcielił się Pan niedawno w filmie „Powstanie 1863” postąpiłby podobnie jak ksiądz Marek, który potępił Kosakowskiego, wypędzając go z miasta, co w konsekwencji spowodowało klęskę Baru?
Myślę, że ksiądz Brzóska z etapu sprzed sięgnięcia po broń i strzelenia do człowieka na placu boju, mógłby postąpić podobnie. Natomiast ksiądz Brzóska, mając za sobą to doświadczenie, zobaczyłby, jak bardzo istotny jest Kosakowski, jako wsparcie w boju i prawdopodobnie postąpiłby inaczej niż ksiądz Marek. Ale to jest bardzo trudne pytanie, bo sytuacja i okoliczności są niejednoznaczne i wielowymiarowe. Dlatego ciężko jest odpowiedzieć „co by było gdyby”, zwłaszcza, że musiałbym w tym przypadku wchodzić w skórę księdza Stanisława Brzóski, a nie mam w sobie na tle odwagi, żeby to robić, więc… mogę tylko tak sobie podywagować.
Jest Pan kojarzony głównie z filmem. Co zachęciło Pana do teatru?
Przyszedł taki moment, że po prostu chciałem się trochę schować, uciec od zbyt dużej ekspozycji medialnej. Show-biznes mnie po prostu przytłacza. Wydaje mi się, że rozwój teatralny i kontakt z taką sztuką, jaką robimy, i tak ważnym tekstem Słowackiego był mi po prostu potrzebny. Dlatego cieszę się, że otrzymałem propozycję wzięcia w tym wszystkim udziału.
Jaka jest różnica między grą na scenie a na planie?
To jest kwestia umowności. Na planie mamy mniej rzeczy, na które się musimy umówić, bo większość z nich fizycznie istnieje, znajdujemy się w konkretnych lokacjach i tak dalej. W teatrze operujemy na płaszczyźnie metafory i symbolu. Trzeba się po prostu przestawić. Natomiast w dalszym ciągu jestem łakomy tego spotkania z materiałem, partnerem, reżyserem i tą przestrzenią, które pozwolą mi wykorzystać wszystkie moje atuty i dać z siebie jak najwięcej dla spektaklu czy filmu.
Czy teraz częściej zobaczymy Pana w teatrze?
Plany są takie, aby współpracować z Teatrem Klasyki Polskiej długofalowo. Wierzę, że będę miał okazję zmierzyć się z prawdziwymi artystycznymi wyzwaniami, które zapowiedział mi już dyrektor Jarosław Gajewski. Im bardziej trudne i karkołomne będą to zadania, tym lepiej.
Dziękuję za rozmowę.
Również dziękuję i zapraszam 19 i 20 kwietnia na spektakle „Księdza Marka” do Muzeum Historii Polski.