Od niemal 95 lat zakonnicy z Niepokalanowa gaszą ogień, ratują dobytek, chronią i... modlą się za poszkodowanych.
Pod dachem remizy na terenie klasztoru stoją: blisko stuletni samochód minerwa, jak i najnowszy wóz na podwoziu volvo. Pierwszym bracia jeździli do pożarów jeszcze przed II wojną światową, drugim wyjeżdżają od kilkunastu tygodni.
- Służę w niepokalanowskiej straży od 35 lat. Co roku wyjeżdżamy do około 100 akcji, nie tylko pożarów. Częściej są to wyjazdy do wypadków drogowych, ale także podtopień po roztopach lub obfitych opadach, szukania topielców, usuwania skutków wichur czy gniazd szerszeni - mówi brat Janusz Kulak, prezes Ochotniczej Straży Pożarnej w Niepokalanowie.
W jego telefonie co chwilę odzywa się sygnał syreny alarmowej. Na szczęście to tylko powiadomienie o kolejnym SMS-ie, niezwiązany z wezwaniem. Jednak w gotowości jest cały czas kilkunastu braci, którzy gotowi są w ciągu dwóch-trzech minut, ubrani w profesjonalny strój koszarowy, ruszyć na kolejną akcję. Choć jeszcze piętnaście lat temu jeździli do pożarów w srebrnych hełmach i czarnych habitach zakonnych. Owszem, nieco skróconych, by nie krępowały ruchów, gdy muszą wspiąć się po drabinie i ratować dobytek. Zdarza się, że informacja o pożarze zastanie zakonników w trakcie modlitwy w kaplicy. Kłaniają się Panu Jezusowi i spokojnie opuszczają święte miejsce, ale już za progiem zaczyna się prawdziwy wyścig z czasem.
W kwietniu 1999 r. włączono OSP Niepokalanów do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego, co oznaczało nie tylko wymaganie całodobowej łączności telefonicznej i systemu selektywnego alarmowania, ale także liczby wozów i mundurów. Dziś braci odróżnia zaledwie jeden emblemat: biały kontur Niepokalanej, zwróconej w stronę strażaka w czarnym habicie z białym sznurem, gaszącego pożar i napisem „Ochotnicza Straż Pożarna Niepokalanów”. To samo logo można zobaczyć na samochodach zakonników.
A te także są nowoczesne: to m.in. średni samochód ratowniczo-gaśniczy MAN (br. Janusz pokazuje w nim najnowszy nabytek: koc gaśniczy do pożarów samochodów elektrycznych), lekki samochód ratownictwa Mercedes-Benz Sprinter, karetka, płaskodenna łódź aluminiowa oraz oficjalnie poświęcony 27 kwietnia w Szymanowie najnowszy pojazd.
O. Maksymilian tłumaczył braciom, że ich misją nie jest jedynie gaszenie pożarów, ale apostolstwo. Dlatego w drodze i po akcji modlą się za poszkodowanych. Sprawność zakonników od początku przewyższała niejedną straż, choć zwłaszcza początkowo, ich pojawienie się wywoływało popłoch.Gdy jednak w 1932 r. dojechali do oddalonego o 18 kilometrów pożaru wcześniej, niż inni strażacy z bliska, a ludzie zobaczyli, że sprzęt mają nawet lepszy niż wszyscy, a do tego jeszcze wyposażeni są w apteczkę i umieją opatrywać rannych, zaskarbili sobie wielką wdzięczność. Ponieważ często byli na miejscu przed innymi, przypisywano im nawet nadprzyrodzone zdolności. Niektórzy śmiali się, że to dlatego, iż gaszą święconą wodą. Ale prawda była inna: zawsze byli świetnie wyszkoleni, mieszkali w jednym miejscu, a do motywacji, oprócz pasji i chęci niesienia pomocy innym, zawsze dokładali jeszcze modlitwę.
Bracia działali także pod okupacją niemiecką i w czasach komunizmu. Bywało, że do zakładów wzywano wówczas specjalnie zakonników, bo tylko im ufano, że nic cennego nie zginie. Wkrótce, gdy tylko w okolicy dostrzeżono pożar, wzywano na pomoc braciszków w habitach. W roku 1981 z okazji 50-lecia istnienia jednostki OSP Niepokalanów otrzymała Złoty Medal Zasługi dla Pożarnictwa województwa skierniewickiego. Wielkim wydarzeniem dla Niepokalanowa i straży zakonnej był przyjazd Ojca Świętego, Jana Pawła II, w dniu 18 czerwca 1983 roku i bezpośrednie spotkanie się ze strażakami w tutejszym klasztorze. Przeżycie było wielkie, kiedy Papież zamienił parę słów i uśmiechem dziękował strażakom za wieloletni trud i wysiłek żegnając pozdrowieniem: „Czołem bracia strażacy”. Pamiątki z tego wydarzenia można oglądać w muzeum znajdującym się nad remizą.
W muzeum jest także habit z zastygniętą smołą brata Cherubina, który w Wielkanoc 1974 r. wsławił się podczas gaszenia cysterny. Rozgrzana, płonąca gęsta maź zalała wszystko dookoła, łącznie z br. Cherubinem, który stał najbliżej. Smoła ociekała po hełmie, habicie, twarzy, dłoniach, a on dalej polewał wodą. Wyszedł z tego z jedynie lekkimi oparzeniami twarzy i rąk.