W związku z 70. rocznicą ostatniego wyroku śmierci wykonanego w wiezieniu przy Rakowieckiej otwarto wystawę "Metodą katyńską...".
Jest ona poświęcona komunistycznym egzekucjom wykonywanym na więźniach politycznych, przetrzymywanych w więzieniu mokotowskim. W latach 1945-1955 stracono tu ponad 200 osób. Ostatnią był Napoleon Idzikowski, którego zabito 23 listopada 1955 r., skazując za szpiegostwo na rzecz wywiadów brytyjskiego i amerykańskiego. Wyrok wykonano metodą katyńską, czyli strzelając w tył głowy.
- Przed II wojną światową w Polsce wyroki śmierci wykonywał pluton egzekucyjny lub odbywały się one przez powieszenie. W roku 1940 r. strzałem w tył głowy zabijano na Wschodzie polskich oficerów. Po 1944 r. z Armią Czerwoną przyszła metoda katyńska, czyli zaczęto stosować sposób sowiecki. Wiadomo, że komuniści walczyli z Kościołem, wprowadzali szybką socjalizację rolnictwa i ideologizację szkół. Nawet na płaszczyźnie likwidowania ludzi kopiowali Rosję. Po 1945 r. w Polsce było kilka tysięcy ofiar, ale danych dokładnych nie znamy. Tak mordowano wroga klasowego. Na wystawie przybliżamy stan badań i odkryć, ale nie jest to ostateczna wersja historii. Wciąż są jeszcze białe plamy - tłumaczy Patryk Pankowski, kurator wystawy.
W więzieniu mokotowskim było dwóch głównych katów. Oni wykonali ok. 90 proc. wszystkich wyroków. W sumie było ich przynajmniej siedmiu. Czasami wyjeżdżali w ramach zlecenia do innych miast, np. Płocka. Nie używano w stosunku do nich w dokumentach słowa "kat", a "oficer do zadań specjalnych". - Dostawali premie od każdego zastrzelonego. Uchodziły im płazem różne występki w życiu prywatnym. Przymykano oko na to, że stosowali przemoc domową czy dokonywali włamań i dużo pili. Ze względu na ich wyzucie z uczuć nie można wykluczyć, że problemy alkoholowe były potęgowane dokonywanymi zbrodniami. Ogólnie można stwierdzić, że były to osoby z marginesu społecznego - mówi kurator.
Wystawa ukazuje także nowe fakty. - W toku badań odkryliśmy, że zdarzały się przypadki, iż karę śmierci wykonywali pracownicy śledczy, czyli pracownicy innego departamentu, których zadaniem było formalnie przesłuchiwanie więźniów - mówi P. Pankowski.
Wystawa podzielona jest na dwie sale - czerwoną i białą. Pierwsza to sala katów, w której prezentowana jest m.in. replika pistoletu TT kaliber 7,62, używanego przy Rakowieckiej do wykonywania wyroków. Zobaczyć można również pociski pistoletowe kal. 7,62, wydobyte z jamy grobowej podczas prac poszukiwawczych w kwaterze "Ł" na Powązkach.
Druga sala, czyli biała, to miejsce poświęcone ofiarom, w której można zobaczyć bezcenne pamiątki po żołnierzach podziemia antykomunistycznego, m.in. rodzinne fotografie i dokumenty, które ocalały mimo dramatycznych losów ich właścicieli, w tym książeczkę "O naśladowaniu Chrystusa", należącą do Witolda Pileckiego.
- Gdyby nie to więzienie, drogi katów i ofiar nigdy by się nie przecięły, bo są to ludzie z różnych warstw społecznych, o zupełnie różnym podejściu do życia, z innymi wartościami - zaznacza P. Pankowski.
Wystawa została otwarta 21 listopada. - To wyjątkowa ekspozycja w naszym muzeum, bo w tych murach organizujemy przed wszystkim wystawy o bohaterach związanych z Rakowiecką. Tych, którzy tutaj cierpieli, tutaj byli mordowani. Tym razem jednak przedstawiamy sylwetki zbrodniarzy z Rakowieckiej. Ta ekspozycja to wynik badań, jakie nieustannie prowadzi zespół Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, pracujący nad wystawą stałą - mówiła na wernisażu Adrianna Garnik, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL.
W uroczystości wzięli udział rodziny ofiar i pracownicy IPN. - Każdy system totalitarny potrzebuje siepaczy, bo jego istotą jest eliminowanie tych, którzy są gotowi podjąć z takim systemem walkę. Nie inaczej było w przypadku rządów komunistycznych w Polsce. Dzisiaj będą mogli państwo zapoznać się z krótkimi życiorysami tych, którzy przy Rakowieckiej w czasach stalinowskich dokonywali egzekucji polskich bohaterów. Musimy sobie zdać sprawę z tego, że żaden z nich nigdy nie odpowiedział za zbrodnie, których dokonywał w tych murach. Wielu z nich w spokoju, często w dostatku, dożyło swoich dni - mówił na wernisażu dr hab. Karol Polejowski, zastępca prezesa Instytutu Pamięci Narodowej.
Dodał, że zadaniem zarówno Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, jak i IPN jest mówić o ofiarach, pokazywać bohaterów, którzy w Polsce stracili życie. - Jesteśmy winni ofiarom pamięć i szacunek, ale jesteśmy też zobowiązani mówić o sprawcach - o tych, którzy są odpowiedzialni za to, co działo się na ziemiach polskich po roku 1944. Nie mówimy tylko o samym okresie stalinowskim, bo czy czymś różnią się Śmietański i Drej od tych funkcjonariuszy, którzy zamordowali ks. Jerzego Popiełuszkę? Nie. To też byli siepacze systemu komunistycznego - zaznaczył zastępca prezesa IPN.
Ekspozycja będzie prezentowana do kwietnia 2026 r. Wstęp na nią jest wolny. Szczegółowe informacje na stronie http://www.rakowiecka37.pl.