Z ks. Twardowskim żyli "drzwi w drzwi” przez pół wieku. Bracia Tadeusz i Czesław Olszewscy ducha księdza poety starają się przekazać wszystkim, którzy odwiedzają jego przyklasztorne mieszkanie. 1 czerwca ksiądz od biedronek skończyłby 100 lat!.
Bez przerwy dzwonił telefon albo dzwonek do drzwi. Po wąskoskośnych schodach bracia Olszewscy biegali z góry na dół. Stare drewno aż trzeszczało. Do mieszkania ks. Jana Twardowskiego ustawiała się kolejka. Od najwyższych władz partyjnych po arystokrację, chuliganów, hipisów, zielonoświątkowców czy początkujących poetów, oczekujących natychmiastowej opinii. Telefon także coraz częściej dzwonił. - Niektóre osoby i po dziesięć razy. "Proszę księdza, kotka mi uciekła”, za chwilę: "proszę księdza, kotka przyszła”. I tak przez cały wieczór. Ksiądz miał bardzo dobre serce i wiele osób chciało to wykorzystać - wspomina Tadeusz Olszewski, który wraz z bratem w imieniu księdza odbierał telefony.
Jaś krótkiej formy
Do drewnianej przybudówki mieszczącej się na terenie klasztoru sióstr wizytek przy Krakowskim Przedmieściu Tadeusz Olszewski razem z Czesławem, bratem bliźniakiem, sprowadzili się pół wieku temu. Tadeusz, wówczas student akademii muzycznej, rozpoczynał pracę jako organista w klasztornym kościele. Sześć lat później, w 1959 r., do domu z trzema mieszkaniami jako rektor kościoła sióstr wizytek wprowadził się ks. Twardowski. Upłynęło trochę czasu, zanim rektor, bracia Olszewscy i mieszkający tu już wcześniej ks. Bronisław Bozowski zaprzyjaźnili się. Do braci Olszewskich ks. Twardowski przychodził na telewizję. Interesowały go informacje. Siadał na rogu wersalki i komentował. Tak celnie, że ks. Bozowski zaczął nazywać go "Jasiem krótkiej formy”. Lubił także oglądać kryminały, ale wyniki meczów wolał poznać z gazet. Drzwi między pokojami były zawsze otwarte, a ściany tak cienkie, że słychać było każde kichnięcie. Bracia Olszewscy zawsze gotowi byli do pomocy. Także tej ludzkiej, kiedy choroba coraz bardziej odbierała siły.
Telefon w przedpokoju milczy od sześciu lat. Po śmierci księdza do mieszkania początkowo zaglądali jego przyjaciele. Potem lokum zaczęli interesować się dziennikarze i zwykli ludzie. - Zostałem poproszony, by pełnić rolę "kustosza” tego miejsca. Kiedy przychodzi umówiona grupa, ksiądz rektor Aleksander Seniuk daje mi klucz do mieszkania i zaczynam oprowadzać. Czasem także ksiądz rektor oprowadza gości - wyjaśnia.
Mieszkanie ks. Twardowskiego od czasu śmierci zachowane jest w niezmienionym stanie Agata Ślusarczyk /Foto Gość Żeby kraść nie było co
Na 'muzealną lekcję” najczęściej zgłaszają się szkolne wycieczki. Szczególnie te, którym patronuje ksiądz poeta. Z grupami przychodzą także miejscy przewodnicy. Pojedyncze osoby także chcą obejrzeć, jak mieszkał ksiądz, którego wiersze tak bardzo do nich przemawiają. No i znane osoby. - Z wizytą byli kard. Kazimierz Nycz i Hanna Gronkiewicz-Waltz. Z roku na rok ludzi jest coraz więcej - mówi Tadeusz Olszewski. Chętnych dzieli na małe, kilkuosobowe grupy. - To przedwojenny budynek. Przydałby się gruntowny remont. Wówczas wszyscy będą mogli odwiedzić to miejsce - wyjaśnia „kustosz”. Po krętych, trzeszczących już schodach prowadzi na pierwsze piętro. Pierwsze wrażenie? Często zdziwienie, że w dzisiejszych czasach można tak skromnie funkcjonować.
- Ksiądz Bozowski zawsze mawiał, że trzeba tak żyć, by złodziej nie miał co ukraść. I w zasadzie tak tu mieszkaliśmy - tłumaczy. Od czasu kiedy ks. Twardowski poszedł do szpitala, wszystko zostało na swoim miejscu. W rogu sekretarzyk, wyciągnięty spod gruzów rodzinnego domu na ul. Elektoralnej. Przy łóżku długopisy i kolorowe karteczki z dziecinnego notesika. Pod - stoją buty. Ksiądz "od biedronek" tutaj pisał swoje wiersze. Tu także przyjmował gości. Drobiazgów, które mu przynosili, jest zatrzęsienie. Od porcelanowych aniołków, ludowych witraży, kołowrotka, po drewniany krzyżyk i domowej roboty nalewki od Anny Dymnej. Są także liczne nagrody, monety okolicznościowe z podobizną księdza i pamiątkowa księga. - Ksiądz nawet z kurtki z kieszonkami potrafił się cieszyć jak dziecko. Dlatego dzieci tak bardzo lubił. Ale też je bardzo szanował... Nad kazaniem dla najmłodszych długo się zastanawiał - wspomina Tadeusz Olszewski.
Na stole wciąż stoi filiżanka, z której podczas teologicznych rozpraw pijała prof. Anna Świderkówna. Niezliczone biedronki, w postaci poduszki siedzące na łóżku, wyhaftowane zdobiące księżowski obrus, malowane, które obsiadły kaflowy piec - część z nich z pozostawionym na kaflu dopiskiem "dla księdzadziadka”. - Ludzie często proszą mnie o drobiazg, który chcą zabrać ze sobą. A jedna pani wprost powiedziała, że gdybym się odwrócił, to by coś ukradła. W całej historii tylko dwa razy miałem tego typu przykry incydent - mówi Tadeusz Olszewski.
Rzecz święta
Na noc szedł do sypialni. Sutanna wisiała na drzwiach. Na klamce laska, a czarna płócienna torba na kołku. Przed śmiercią leżał w łóżku i odmawiał Różaniec. Ten sam, który teraz leży na nocnym stoliku. Na parapecie liczne bibeloty i duża drewniana biedronka. W rogu słoik ze sztućcami. Zdjęcia bliskich przysłaniają opasłe woluminy, gromadzone latami na regale naprzeciw łóżka. Ale wśród licznych filozoficzno-religijnych pozycji można dopatrzeć się także angielskich, niemieckich i francuskich słowników. "Lekcja to rzecz święta” - mawiał ksiądz. Wizyta w mieszkaniu ks. Twardowskiego nie ma z góry określonego czasu ani programu. Jej ramy tworzą sami ludzie, ich literacka pasja i pamięć o księdzu. - To wspólne obcowanie było dla mnie wielkim życiowym doświadczeniem, które chcę przekazać innym - wyjaśnia Tadeusz Olszewski. I dodaje: - Bo ja ciągle mam wrażenie, że on tu jest.
Czytaj także: 100 lat ks. Jana Twardowskiego >>