Pod hasłem "Aborcja w obronie życia" manifestowali z okazji Dnia Kobiet uczestnicy XVII Manify.
- Hasło może wydawać się absurdalne, ale jego uzasadnienie jest bardzo proste: to właśnie prawo do aborcji chroni życie - życie kobiet i dzieci" - wyjaśniały organizatorki manifestacji.
Manifa prowadzona przez ruchomą platformę ruszyła przy głośnych dźwiękach muzyki przed godz. 13, sprzed Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Przeszła ulicami Marszałkowską, Świętokrzyską, Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem przed kościół św. Anny przy pl. Zamkowym.
Uczestnicy manifestacji, skandujący: "Wolność, równość, aborcja na żądanie" nieśli plakaty z hasłami: "Urodzę jak zechcę", "Księża chcą ofiar, księżniczki chcą praw", "Moje ciało, moja twierdza", ale także "Prekariuszki nie chcą rodzić", "Żądamy legalnej, bezpłatnej aborcji, bezpłatnych żłobków i przedszkoli" czy "Zlikwidować bezrobocie, umowy śmieciowe, nierówności ekonomiczne".
Według organizatorów mimo obowiązującego zakazu aborcji, kobiety niejednokrotnie decydują się na przerywanie ciąży, ale warunki w jakich to się odbywa, często zagrażają ich zdrowiu lub życiu. Dodały, że w najtrudniejszej sytuacji są kobiety żyjące poniżej minimum socjalnego, ponieważ nie stać ich na sfinansowanie "zabiegu".
Przemawiające na niedzielnej manifestacji działaczki środowisk kobiecych podkreślały, że w Polsce praktycznie nie ma dostępu do aborcji, o czym świadczy minimalna liczba aborcji dokonywanych legalnie. Wyrażały też obawy, że może dojść jeszcze do zaostrzania prawa, które już obecnie - według nich - de facto nie daje możliwości przeprowadzenia aborcji.
- Po pierwsze chodzi o to, by rozszerzyć obecnie obowiązujące prawo aborcyjne o prawo do przerywania ciąży ze względów społecznych i trudnej sytuacji ekonomicznej matki. Poza tym w polskim społeczeństwie to kobiety są biedniejsze. Choćby dlatego że bardzo ciężkie zawody, bardzo sfeminizowane, jak pielęgniarka czy salowa, są też bardzo źle opłacane. I to mimo że są bardzo społecznie potrzebne - mówiła Paulina Piechna-Więckiewicz (SLD. Podkreślała to kobiety wykonują 80 proc. pracy nad osobami zależnymi (dziećmi, niepełnosprawnymi czy seniorami) za co przeważnie nie otrzymują żadnego wynagrodzenia.
W Polsce, w myśl ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach przerywania ciąży, aborcji można dokonywać, gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej, jest duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu lub gdy ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego, np. gwałtu. Organizatorki Manify podkreślały jednak, że bardzo często nawet w tych sytuacjach aborcja nie jest wykonywana, ponieważ lekarze - powołując się na tzw. klauzulę sumienia - odmawiają wykonania zabiegu. Według przemawiających podczas marszu działaczek klauzula sumienia jest często wykorzystywana przez lekarzy, którzy tak naprawdę nie mają oporów moralnych wobec przerywania ciąży, ale są zastraszani przez środowisko albo "po prostu chcą mieć spokój".
Na trasie Manify stanęły także trzy kilkunastoosobowe pikiety obrońców życia ze zdjęciami zabitych w łonie matki dzieci i plakatami z hasłem: "Dziś aborcja, jutro Auschwitz" oraz narodowców z plakatem "Naród, który zabija dzieci, nie ma przyszłości". Uczestnicy marszu zasłonili je swoimi hasłami "Nasze brzuchy w ręce biskupów" czy "Menstruacja zabija 60 proc. dzieci". Jak skandowały z platformy organizatorki chodziło o "pokazanie absurdu" haseł obrońców życia.
Czytaj także: