Dziecięce paluszki delikatnie przesuwają się nad wypukłymi punktami systemu Braille’a. Chcę i ja. - Niech pan nawet nie próbuje. Nasze dzieci mają kilkakrotnie bardziej wrażliwe opuszki palców - śmieje się siostra Gabriela.
Jedna z takich klawiatur zamontowana jest w centralce telefonicznej. Zbyszek Kaczmarczyk obsługuje ją od 1992 roku. Ma w głowie wszystkie 400 numerów w Laskach i dziesiątki innych, których potrzebują niewidomi, spieszący się na przykład na pociąg. – Pan Bóg dał świetną pamięć. Marzyłem, żeby być telefonistą – mówi. Do Lasek trafił w 1981 r., z Krakowa. Przyjęto go do pierwszej klasy i został do dziś. – Ale pierwsza klasa to późno. Im wcześniej dziecko trafi pod naszą opiekę, tym lepiej – mówi s. Benita, kierownik przedszkola i działu wczesnej interwencji.
To ona najczęściej rozmawia z rodzicami, którzy już wiedzą, że medycyna w przypadku ich dzieci zrobiła wszystko, co możliwe, ale wciąż nie mają pojęcia, jak z tym dalej żyć. – Wszyscy rodzice na wiadomość o tym, że ich dziecko nie będzie widzieć, doznają szoku. Wlewamy w ich serca nadzieję, że nie wszystko stracone – mówi s. Benita.
Po spotkaniu z psychologiem, fizjoterapeutą i terapeutą w pracowni ratowania resztek wzroku często wyjeżdżają z myślą: Boże, jak dobrze, że tu trafiliśmy. Potem kilka razy w roku wracają na tygodniowe turnusy. Pięciolatki mogą zostać w przedszkolu z internatem.
W trzech grupach uczy się 17 dzieci. W jasnym pokoju, pełnym kolorowych zabawek, psycholog ma zajęcia z Krystianem i jego mamą, Kingą. Jak na sześciolatka, który przeszedł 17 kuracji chemioterapią i walkę o oko zaatakowane siatkówczakiem, chłopiec jest wyjątkowo pogodny.
– Wierzę, że będzie dobrze. Choroba Krystiana nauczyła nas cieszyć się dniem dzisiejszym. Wiem, że jego życie ma sens i że może zmienić życie kogoś innego. Sama się modlę, żebym umiała to zrozumieć i pokazać innym. Bo w tym życiu nic nie jest nasze, ani łany zbóż, które huragan może zabrać, ani dzieci.