Z tego wypadku nie powinien wyjść żywy, a na pewno nie cały. - Czymże ja się odwdzięczę Bogu? - zastanawia się Władysław Szperalski z Izdebna Kościelnego. Stara się, jak może.
W Izdebnie Kościelnym mieszkają od pokoleń.
- Będzie na pewno grubo ponad 100 lat - mówi Agnieszka Deliś, siostra Władysława Szperalskiego, która razem z mężem i swoim bratem gospodaruje na ojcowych hektarach. Żyją z rolnictwa, w rytm zasiewów i zbiorów pszenicy, buraków cukrowych, rzepaku. I kościelnego roku. W domu było ich dwanaścioro.
Na ścianie parterowego domku w kolorze pistacji obraz Matki Bożej Częstochowskiej. I wymalowany wzorek, jaki widywałem u własnej babci. Stary kaflowy piec przykryty blatem w razie potrzeby jeszcze można by rozpalić. Skromnie, ale schludnie. Z daleka widać trzy silosy na ziarno. Obok nich, przykryta płachtą, jakby połowa samochodu.
Władysław Szperalski pokazuje boczne wgniecenie, sięgające fotela pasażera.
- Siła uderzenia była taka, że mnie przesadziła obok - pokazuje.
Był 21 sierpnia 2015 r. Władysław jechał do sklepu po części do ciągnika. Skręcał w lewo, w bramę, gdy z ogromną prędkością uderzył w niego młody kierowca BMW. Chociaż w tym miejscu, z powodu robót drogowych, było ograniczenie do 30 km na godzinę, on w miejscu zabudowanym musiał pędzić jakieś 150 km/h. W bok uderzył przy ok. 120 km/h, co łatwo ocenić na sklepowym monitoringu. Samochód Władysława Szperalskiego obróciło do góry kołami. Sprawca przeleciał nad głębokim rowem. Wyszedł z wypadku niemal bez szwanku. Musiał mieć niezłe „plecy”, bo do sprawy powołano kilku biegłych. Chyba piąty na siłę orzekł, że trudno przesądzać o winie młodego kierowcy. A prędkość BMW oszacował na mniej, niż deklarował jego kierowca, który zresztą kilka dni później jeździł już nowym samochodem. Znowu jak wariat.