Ponoć są najlepsze w Warszawie. Z dworku w Sulejówku posyłał po nie sam Józef Piłsudski. Długie kolejki przed maleńką, rodzinną cukiernią Zagoździńskich na Woli ustawiają się nie tylko w tłusty czwartek.
Takich pączków i święconek jak pradziadek Władysław nie robił nikt w Warszawie. Z ciasta i cukru wyczarowywał koszyki, baranki, jajeczka… „Artystyczne cudeńka” - mówili z zazdrością przedwojenni cukiernicy.
Smaku tych ciast, ciasteczek, strucli i wielkanocnych słodkości z przedwojennej cukierni przy ul. Wolskiej na próżno byłoby teraz szukać na półkach supermarketów, a nawet małych cukierni. Władysław Zagoździński miał niezwykły talent do cukierniczych wyrobów i twarde zawodowe zasady: piekł tylko z najlepszych surowców i nie uznawał spulchniaczy, sztucznych barwników ani konserwantów.
Wychodzące spod jego ręki pyszne arcydzieła żona Natalia opakowywała w swoją gościnność, życzliwość, urok i sprzedawała w cukierni. Tworząc zgrany duet w życiu prywatnym i w pracy, prowadzili klimatyczną kawiarnię najpierw przy Wolskiej 53, a od lat 30. ubiegłego wieku przy Wolskiej 66.
- Świadomość, że na cukiernię pracowały trzy pokolenia, sprawia, że chce się kontynuować rodzinną tradycję - mówi Sylwia Tomaszkiewicz
Joanna Jureczko-Wilk /Foto Gość
Jej bywalcy smakowali różnorodnych ciast, pączków i lodów, siedząc przy stolikach i przeglądając codzienną prasę albo grając w bilard. Potem wychodzili z paczuszkami, starannie zapakowanymi w firmowy papier i obwiązanymi ozdobnym sznurkiem. Wyroby Zagoździńskiego były znane w stolicy. Po jego pączki posyłał ponoć sam marszałek Józef Piłsudski.
Stuletnie receptury
Minął prawie wiek, a klienci z takimi samymi pakunkami wychodzą z cukierni przy ul. Górczewskiej 15, którą prowadzi Sylwia Tomaszkiewicz, z czwartego pokolenia cukierników Zagoździńskich.
- Pradziadka Władysława nie pamiętam, bo zmarł w 1974 r., przed moim urodzeniem - mówi Sylwia Tomaszkiewicz. - Pozostały mi po nim stare receptury, które chronię jak świętość. Zrobienie według nich ciast na masową skalę jest teraz niemożliwe, bo musiałyby kosztować krocie. Dziadek używał najlepszej mąki, masła, dosłownie góry wiejskich jajek… Nie ma w tych przepisach żadnych półproduktów czy zamienników. Dlatego pozostaliśmy przy pączkach. Wolimy robić jedną rzecz, ale dobrze, dokładnie według przepisu pradziadka Władysława.