We Wspólnocie Mam są kobiety potrzebujące wsparcia po porodzie i takie, których ciąża jest zagrożona. Te z doświadczeniem i startujące w rodzicielską przygodę. Wbrew stereotypom nie matkują umorusanym rozrabiakom spod bloku. Są wśród nich prawniczki, lekarki, dietetyczki...
Tydzień przed Świętem Dziękczynienia, w obecności relikwii św. Urszuli Ledóchowskiej, zawierzyły swoje macierzyństwo Opatrzności.
– Macierzyństwo nie jest ciężarem. Dla mnie, którą praca pochłaniała w 100 proc., jest wielkim odpoczynkiem – mówi Ludmiła Jaskółowska, mama Łucji i Stefana, z zawodu psycholog, terapeuta poznawczo-behawioralny. Za kilkanaście dni urodzi trzecie dziecko. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze kilka lat temu przez 15 miesięcy przygotowywali się z mężem Mieczysławem do adopcji.
Gdy sprowadzili się tu z Krakowa, nie było im łatwo, także materialnie. Ale stopniowo otwierali się na Boży plan, najpierw we wspólnocie neokatechumenalnej w Piastowie, a od 2011 r. – przy Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie. Gdy nie mogli doczekać się potomstwa, zaczęli szukać przyczyny. Lekarze stwierdzili, że Ludmiła nigdy nie zajdzie w ciążę, bo na przysadce mózgowej zagnieździł się mikrogruczolak, nowotworowa zmiana, która powoduje nadprodukcję prolaktyny, hormonu blokującego owulację.
Małżeństwo trafiło jednak do endokrynologa, który podjął się leczenia eksperymentalnym amerykańskim specyfikiem. I kazał modlić się o cud. Spodziewał się, że pierwszych efektów będzie można oczekiwać najwcześniej za dwa lata. Gdy pięć miesięcy później lekarka gratulowała im zajścia w ciążę, sama była w szoku. Zażartowała nawet, że na podstawie ich przypadku napisze chyba habilitację. Ludmiła i jej mąż wierzą jednak, że to nie medycyna im pomogła.
– W prezencie ślubnym dostaliśmy piękną figurę Matki Bożej Fatimskiej. Zawierzyliśmy naszą sytuację Maryi przez wstawiennictwo dzieci fatimskich. I czuliśmy, że Bóg zaczyna uzdrawiać naszą niełatwą sytuację. Zaczęliśmy odmawiać Różaniec, chodzić na nabożeństwa maryjne, czując coraz mocniej, że jesteśmy kochani – opowiadają.
Modlili się do Jana Pawła II, a nawet przekazali znajomej list, prosząc o położenie go na grobie świętego. 16 miesięcy po urodzeniu Łucji Ludmiła poczęła Stefana. Nie zdążyła nawet zrobić tomografii, by przekonać się, czy 7-milimetrowy mikrogruczolak się nie powiększa. Kierownik kliniki ze szpitala przy ul. Wołoskiej kazał bezzwłocznie przeprowadzić badanie po trzech miesiącach od drugiego porodu. Zrobiła. Po siedmiu dniach lekarz ze Szpitala Bielańskiego zadzwonił z wynikami, choć Ludmiła już wcześniej czuła, że stał się kolejny cud. Opis badania brzmiał mniej więcej tak: przysadka 36-letniej kobiety bez zmian patologicznych. Gruczolak zniknął!
– Uzdrowił mnie sam Pan Bóg, przez macierzyństwo. W uszach brzmiały mi słowa Jezusa o Łazarzu, że „choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą” – mówi Ludmiła.