Sakramentu chrztu nie da się wymazać gumką. Choćby człowiek tego chciał i żądał. Na zawsze pozostaje w sercu i metrykalnych księgach, z adnotacją: "Wystąpił z Kościoła katolickiego".
Warszawska radna Agata Diduszko-Zygalewska, współzałożycielka internetowego „Licznika apostazji” – akcji nawołującej do występowania z Kościoła katolickiego, chwali się w mediach, że kiedy sama to zrobiła, „wyszła z chłodnej parafii na słoneczną Starówkę i poczuła ulgę”.
Była jedną z kilku osób, które dwa lata temu zdecydowały się na taki krok w warszawskiej parafii katedralnej św. Jana Chrzciciela. W ubiegłym roku na ręce jej proboszcza ks. prałata Bogdana Bartołda złożono już 11 aktów apostazji, czyli formalnego wystąpienia z Kościoła katolickiego.
– Obserwujemy wzrost, który jest spowodowany ostatnimi antykościelnymi akcjami, strajkiem kobiet i pewną medialną narracją. To wychodzi w rozmowach, kiedy kandydaci na apostatów mówią językiem konkretnych mediów, posługują się ich argumentami, a dostarczony nam akt apostazji to najczęściej „gotowiec” z internetowych stron, radzących jak szybko i sprawnie rozstać się z Kościołem – mówi ks. Bogdan Bartołd.
Medialne zainteresowanie tematem sprawia wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia z tsunami. „Warszawiacy tłumnie odchodzą z Kościoła”, „Prawdziwy exodus” – pisze jeden z dzienników, choć jak sam podaje w obu warszawskich diecezja w ubiegłym roku na ten krok zdecydowało się kilkaset osób. Wtóruje mu jedna ze stacji telewizyjnych, podając nieprawdziwą informację jakoby słowo „apostazja” było najczęściej wyszukiwanym hasłem w Google.
Dziennikarze chętnie relacjonują, jak bije „Licznik apostazji”, którego inicjatorzy zachęcają: „Samo wyjście na ulice w ramach protestu nie wystarcza. Warto dodatkowo wyjść z Kościoła katolickiego”. W pierwszym miesiącu liczenia zgłosiło się ponad 1300 apostatów z całej Polski, w tym najwięcej, bo jedna czwarta „dzielnych warszawianek i warszawiaków”. Media nie podają jednak, że lista obejmuje nie tylko tych, którzy ostatnio opuścili Kościół, ale również tych, które zdecydowali się na to kilka, kilkanaście, a nawet trzydzieści lat temu.
– Bardzo przeżyłem pierwsze takie spotkanie, a do tej pory w naszej parafii złożono dwa akty apostazji – mówi ks. Marcin Gontarz SAC, proboszcz pallotyńskiej parafii na Skaryszewskiej w Warszawie. – To była 26-letnia kobieta. Zgodnie z kościelnymi instrukcjami, poinformowałem ją o skutkach duchowych i kanonicznych tego, co chciała zrobić. Wreszcie tak po ludzku powiedziałem, że przecież tak samo jak inwestowała w to, żeby zdobyć dobre wykształcenie, mieć ciekawą pracę, tak trzeba zatroszczyć się życie duchowe. Bo przecież chodzi nie o kilkadziesiąt lat życia, ale o wieczność! Mówiłem, żeby nie marnowała łaski chrztu i szansy na nieśmiertelność. Powiedziała: „trudno” i położyła papiery na biurku – wspomina proboszcz.
Bóg kocha każdego bez wyjątku i zawsze, ale nie jest to miłość toksyczna. Daje wolność, która zakłada też najczarniejszy scenariusz: że człowiek tę miłość odrzuci. I to dzieje się w akcie apostazji. Ale wypisanie się z Kościoła to nie to samo, co rezygnacja z kółka brydżowego czy piłkarskiego fanklubu. Ma potężne duchowe skutki, o czym najlepiej wiedzą egzorcyści, u których czasami potem apostaci szukają ratunku.