Ocaleni z niemieckiego bestialstwa nie wyobrażają sobie, by nie być 5 sierpnia przy pomniku Ofiar Rzezi Woli.
- Na naszym podwórku pod jedną ścianą stali mężczyźni, a pod drugą kobiety i dzieci. Czekaliśmy na rozstrzelanie. Ja byłam malutka, ale by kula mnie trafiła, stałam na skrzynce. Przyjechał Niemiec na motorze i wstrzymał egzekucje. Tłumaczył temu, który miał nas rozstrzelać, że od godz. 12 obowiązuje rozkaz, by Polaków wywozić do obozu. "Nasz" Niemiec nie chciał tego słuchać. Powiedział, że jeszcze tylko nas rozstrzeli i potem może przestać. Ten, który przyjechał na motorze, przyłożył mu jednak pistolet do skroni i w ten sposób przekonał do zmiany decyzji, a my zostaliśmy ocaleni. Trafiliśmy do Pruszkowa, do obozu Dulag 121. Ciocia ze Żbikowa przyjechała na koniu i nas wykupiła. Wyciągnięto nas z wagonu po nazwisku. Starsza siostra była w tym czasie u babci. Płakała, czy wrócimy do domu. Wróciłam tylko ja z mamą. Nie miałyśmy co jeść i w co się ubrać - mówi Danuta Chaber, mieszkająca przy ul. Karolkowej w czasie Powstania Warszawskiego. Straszne sceny z rzezi pamięta do dziś. - Jak dziś pamiętam młodą kobietę postrzeloną w pierś. Dla mnie, 7-latki, to był wstrząsający widok. Na kolanach prosiłam też Niemca, bym mogła postrzelonemu ojcu dać pić. Niemiec mówił po polsku i zapewnił mnie, że wszystko będzie dobrze, że tata wróci do domu. Nigdy już nie wrócił - już ze spokojem w głosie opowiada Danuta Chaber.
5 sierpnia bez modlitwy za pomordowanych i oddania im czci nie wyobraża sobie Janusz Zieliński. - Niemcy wpadli do nas do kamienicy przy ul. Karolkowej 21 po południu 5 sierpnia. Mama wyszła z mieszkania boso i w koszuli, ze me mną 8-tygodniowym dzieckiem na ręku. Do bloku wrzucili granat. Ojciec pracował w szpitalu wolskim. Jak wrócił do domu, wszedł do ruin. Wyrzucił mamie przez okno oficerki i kożuch. Zostaliśmy zapędzeni do kościoła św. Wojciecha. Mężczyźni byli po jednej stronie, a kobiety z dziećmi pod drugiej. Ojciec przeczuwając, że to jest nasze ostatnie widzenie, chciał się do nas przedostać. Cudem za to uniknął rozstrzelania. By ukraść mu obrączkę, oprawcy obcięli mu palec. Niemcy chcąc pokazać, że prowadzą humanitarne działania, na potrzeby propagandy filmowali różne scenki. Na przykład rozlewali mleko kobietom z dziećmi. Inna sprawa, że kobiety nie miały w czym go trzymać. Łapały do tekturek. Ale takie mleko trafiło się i mnie. Śmieję się, że jestem wychowany na niemieckim mleku. Matka dotarła na rampę do Pruszkowa. Była też tam nasza ciotka, bardzo elegancka kobieta, która w obawie przed zgwałceniem upozorowała się na straszydło. Matka bardzo płakała. Nas troje nie załadowali do wagonów. Tylko my zostaliśmy na rampie. Potraktowali nas jak obłąkanych. Wręcz powiedzieli nam, że jesteśmy wariatami. Prócz nas, nikt z kamienicy przy ul. Karolkowej nie wrócił do domu. Ocalałem dzięki łasce dobrego Boga. Cudowna kobieta, moja matka, Polka zachowała mnie przy życiu - opowiada Janusz Zieliński.