- Był człowiekiem modlitwy, pasterzem zainteresowanym życiem ludzi, pracowitym i uporządkowanym. Ufał bezgranicznie Bożej opatrzności - mówił w Inowrocławiu 26 stycznia osobisty kapelan prymasa Polski.
Jakim był biskupem? Zawsze chciał być pasterzem. Sam często mówił, że zawsze chciał zajmować się duszpasterstwem, nie polityką – polityka była niejako z konieczności w czasach komunistycznych i okresie przemian ustrojowych – i trzeba było się tego podjąć dla dobra narodu, ale on zawsze mówił, że Kościół ma swój program – głoszenie Ewangelii. Dlatego na emeryturze prymasowskiej mógł rzeczywiście być duszpasterzem, dla tych, co go zapraszali na różne spotkania, dla tych, co do niego przychodzili, by poradzić się prymasa i doświadczonego człowieka. Dlatego też często jeździł do parafii, bierzmował, robił wizytacje z delegacji ks. kard. Kazimierza Nycza. Chciał być wśród ludzi. Był m.in. delegatem Episkopatu Polski podczas pielgrzymki papieża Benedykta w Chorwacji czy też na Światowych Dniach Młodzieży w Madrycie.
Był pasterzem zainteresowanym życiem ludzi. W czasie rozmów z dziennikarzami interesował się ich życiem. Jeden dziennikarz, kiedy go odprowadzałem, powiedział mi, że ks. Prymas podczas osobistej rozmowy, kiedy podzielił się z nim swoim problemem, zapytał go, kiedy ostatnio był u spowiedzi. "Spowiedź może ci pomóc" - poradził.
Był gorliwym duszpasterzem i szafarzem sakramentów: choć był na emeryturze, chętnie jeździł z posługą. Byłem też kierowcą księdza Prymasa. Prymas lubił, gdy jechaliśmy moim nieco zużytym oplem. Kiedyś wybraliśmy się w drogę moim samochodem i podjechaliśmy pod parafię. Jak zwykle chciałem podwieźć ks. Prymasa jak najbliżej, ale służba porządkowa nie chciała mnie wpuścić. Mówiłem, że jestem z Ks. Prymasem, ale chyba nie uwierzyli i nie mogłem wjechać. Wtedy ks. Prymas powiedział: "no to się przejdę" i wysiadł z samochodu. I była konsternacja, ale on spokojnie poszedł sam. Wtedy i mnie wpuścili bliżej kościoła.
Był człowiekiem modlitwy. Gorliwie sprawował Eucharystię, a jeśli Kościół dawał taką możliwość, aby odprawiać więcej Mszy św. niż jedna, np. w Dzień Zaduszny, on chętnie to robił, bo wiedział, że Kościołowi jest potrzebna modlitwa. Modlił się brewiarzem, na różańcu, również kiedy był chory. Pielęgniarki zauważały, że ks. Prymas jest chory i cierpi, więc chyba nie musi tak się dużo modlić. Mówił wtedy, że nie jest na tyle chory, aby się nie mógł modlić. Zawsze, gdy wracaliśmy samochodem z jakiegoś wyjazdu, odmawialiśmy różaniec. Kiedy droga była krótka, jechaliśmy wolniej albo bocznymi drogami, aby zdążyć odmówić różaniec.
Jakim był chrześcijaninem? Był chrześcijaninem, który się modli, ale też jest człowiekiem wiary. Widziałem w nim człowieka wiary w Bożą Opatrzność: kiedyś zostawiliśmy otwarty nasz dom, przez przypadek oczywiście i na szczęście nic się nie stało. Po odkryciu tego, ja byłem tym przejęty i zdenerwowany, a ks. Prymas tym się nie przejął, "opatrzność nad nami czuwa" – powiedział. Każdą podróż zawierzał Opatrzności Bożej. Kiedy był w naszym seminarium duchownym mówił, by z nadzieją patrzyć w przyszłość: „Wspominając historię, możemy zobaczyć, że Bóg przeprowadził nas przez różne trudne okresy, teraz też nas przeprowadzi”. Papież Benedykt, który bardzo sobie cenił osobę Prymasa, w telegramie kondolencyjnym napisał: "Ufając Bożej Opatrzności, patrzył z optymizmem w nowe tysiąclecie, w które dane mu było wprowadzać wspólnotę wierzących w Polsce”.