Współpracowniczka kard. Stefana Wyszyńskiego opowiedziała o świętości w codzienności Prymasa Tysiąclecia.
Anna Rastawicka i Krystyna Szajer z Instytutu Prymasowskiego opowiadały w archikatedrze warszawskiej o życiu i ostatnich chwilach kard. Stefana Wyszyńskiego. Ich świadectwo "Życie na co dzień" było częścią comiesięcznych przygotowań do beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia, jakie odbywają się każdego 28. dnia miesiąca.
Msza, prelekcja i modlitwa o owoce beatyfikacji Prymasa TysiącleciaPrzez 12 lat patrzyłam na jego życie. Mimo powagi autorytetu i ogromu obowiązków, w codziennych relacjach prymas był człowiekiem bardzo zwyczajnym bezpośrednim. Dzień na Miodowej zaczynał się od Mszy św. Odprawiał ją w domowej kaplicy z wielkim skupieniem i prostotą. Uczestniczenie w niej było głębokim przeżyciem. Mówił, że Msza św. nigdy nie jest rzeczą łatwą, zawsze jest jakąś męką, bo jest uczestniczeniem w męce Chrystusa. Dodawał, że przez dłuższy czas każdego dnia wydawało mu się, że odprawia ostatnią Mszę św. w swoim życiu. Ale tych ostatnich Mszy było bardzo dużo. Gdy przychodziło się na Mszę św. do kaplicy, prawie zawsze ksiądz prymas już w kaplicy był. Klęczał i odmawiał brewiarz. Zawsze tęsknił za dłuższą modlitwą.
Pamiętam, że gdy zastał mnie kiedyś w kaplicy, idąc na audiencję, powiedział mi: „Szczęśliwa jesteś, że możesz się modlić, a ja muszę biec do ludzi”. Po Mszy św. było śniadanie, w którym uczestniczyli domownicy i goście, którzy byli na Mszy św. Ksiądz prymas był bardzo gościnny, zachęcał do jedzenia, sam obierał jabłka i podawał innym. Potrawy lubił proste, niewyszukane. Nie jadł jedynie tortów lodów i orzechów. Tortów, bo na wizytacjach parafialnych każda gospodyni przygotowywała tort. Gdyby spróbował jednego, innym byłoby przykro, że odmówił kolejnych. "A gdybym dziesięciu spróbował, to jak ja bym wyglądał…”. Nie jadł lodów i orzechów ze względu na gardło. Miał swoją kulturę i ascezę jedzenia, ale bez żadnych dziwności. Nigdy swoim umartwieniem nie krępował innych. Stosował zasadę swojego ojca i zawsze wstawał od stołu wtedy, gdy mógłby jeszcze coś zjeść. Doceniał to, co było smaczne, umiał pochwalić, podziękować. Zawsze szedł do sióstr, by podziękować. Wspominał, że szacunku dla chleba nauczył się w dzieciństwie. Wspominał: "Pamiętam z dawnych lat, gdy byłem małym chłopcem, że moja matka nie zaczęła dzielić chleba między swoje dzieci, a było ich pięcioro, jeśli przedtem nie zrobiła znaku krzyża na bochnie. A jeśli mi się zdarzyło, że upuściłem na podłogę kromkę chleba, musiałem podnieść i pocałować".