Nosiła stygmaty jak o. Pio, żywiła się Komunią św. jak Marta Robin, z polecenia Jezusa pisała dziennik jak s. Faustyna i niczym Mała Tereska obiecała zesłać po śmierci na ziemię płatki kwiatów – wyproszonych łask. Życie pełne cierpienia oddała za kapłanów i osoby konsekrowane.
Stolica Apostolska wydała zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego s. Wandy Boniszewskiej (1907-2003) ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Ostatnie lata życia s. Wanda spędziła w domu zakonnym w podwarszawskich Chylicach. W zakonnej kwaterze na miejscowym cmentarzu znajduje się jej grób.
- W tej chwili kompletowany jest skład komisji beatyfikacyjnej, której zadaniem będzie zebranie materiału, przesłuchanie świadków, zbadanie życia s. Wandy i pozostawionych przez nią pism - mówi ks. Bartłomiej Pergoł, notariusz Kurii Metropolitalnej Warszawskiej.
"Twoje życie będzie na krzyżu, czuwaj, byś z niego nie schodziła, bo nieprzyjaciel zastawia wojsko" – prosił Zbawiciel s. Wandę. Nie zeszła. Była orędownikiem księży i zakonów przez całe 96-letnie życie. I jeszcze dłużej.
- Była taka zwyczajna. Wyróżniała się tylko na modlitwie. Pamiętam, jak pochylona godzinami klęczała w kaplicy. Nas już bolały kolana, a ona zatapiała się cała w rozmowie z Panem, była jakby nieobecna. Czasami trzeba było jej przypomnieć, że nadszedł czas posiłku - dodaje s. Aleksandra Więcek CSA, która z s. Wandą Boniszewską spędziła kilka lat w domach zgromadzenia w Częstochowie i Chylicach.
To właśnie niepozorną, chorowitą siostrę ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów Jezus wybrał do ciężkiej walki o zagrożone dusze kapłanów, zakonników i zakonnic. Do wynagradzania za grzechy, które ranią Go najbardziej, bo pochodzą "od najbliższych".
"Odwracają się kapłani do światowych złudzeń, wyrywają się z mego serca" - skarżył się Pan Jezus Wandzie w 1947 r. s. Często mówił, jak ranią Go niegodziwości umiłowanych osób duchownych, ale też zapewniał o szczególnym miłosierdziu dla tych, którzy do Niego powrócą.
Słowa te siostra skrupulatnie notowała w dziennikach, pisanych od 1935 r. z polecenia Pana. Zapiski ocalały, bo mający do nich wgląd i dostrzegający wagę objawień spowiednicy je przepisywali (podobnie, jak s. Faustyna, także s. Wanda pod wpływem nieporozumień w zakonie spaliła zeszyty). Tyle lat minęło, kartki pożółkły, a słowa Jezusa - na ten czas.
Wynagradzając za grzechy księży i zakonów, za niewierność, oziębłość, bylejakość w posłudze, zwłaszcza przy sprawowaniu Eucharystii, s. Wanda przyjmowała poniżenia, niezrozumienie, ciężkie choroby, ataki szatana (również fizyczne), a także ofiarowała w tej intencji cierpienia, jakie przeszła podczas 6-letniego więzienia na Uralu.
Często walczyła o dusze konkretnych duchownych, uwikłanych w grzechy alkoholizmu, nieczystości, myślących o porzuceniu sutanny… Dla wielu wyprosiła nawrócenie. Pomagała tak, jak potrafiła – modlitwą i braniem na siebie ich cierpień.
Któregoś dnia w klasztorze w Pryciunach ukrywający się tam po wojnie jezuita o. Antonii Ząbek zobaczył, jak modlącą s. Boniszewską jakby coś dusiło, nie mogła złapać tchu. Szybko odmówił egzorcyzm. Wszystko ustąpiło. Na ciele miała ślady grubego powrozu - po walce o duszę księdza "z dalekiej północy", który chciał popełnić samobójstwo.