Siostra Janina Stańska od Matki Łaski Bożej zmarła 21 marca. Siostry urszulanki z ul. Wiślanej mówią, że jej odchodzenie było wielką katechezą.
Do końca chciała służyć potrzebującym. Pełniąc przez lata dyżury na klasztornej furcie, robiła na drutach czapki i szaliki dla ludzi bezdomnych. Kiedy wybuchła pandemia, szyła dla nich maseczki. W śmiertelnej chorobie, coraz mocniej wyczekiwała i przygotowywała siebie i współsiostry na przyjście Pana. Ten jednak, który zapowiedział: „Tam, gdzie ja jestem, tam będzie i mój sługa” – przeprowadził ją przez krzyż. Cierpiała, modląc się nieustannie, bez sprzeciwu. Czasem tylko, gdy wydawało jej się, że nikt nie słyszy, wydawała jęk. Paliła ją twarz i dłonie, wtedy siostry zasłaniały jej twarz zwilżoną gazą. Była jak Syn Człowieczy „doświadczony chorobą i cierpieniem, jak ktoś, przed kim się zasłania twarz” (Iz 53, 3).
Siostrom przekazywała swój testament: – Za mało modlicie się za kapłanów. Módlcie się za swych kapłanów – mówiła. Swoisty testament zostawiła także swoim najbliższym, prosząc, by się wzajemnie błogosławili. Sama także świadoma, że odchodzi do Domu Ojca, żegnając się z bliskimi, każdego z nich pobłogosławiła.