Koledzy z teatralnych scen mówili pod nosem: "Ten to sobie życie ułożył. Cały czas na 'scenie', w 'dekoracji' jak do najpiękniejszych oper i w dodatku wśród tłumów, które muszą go słuchać...". Ks. Kazimierza Orzechowskiego, aktora-księdza, który odegrał najważniejszą rolę życia, pożegnają jego przyjaciele.
Księdza Orzechowskiego po prostu nie sposób było nie słuchać. 18 lat grał na scenie - od krakowskiej Bagateli, po deski warszawskiego Teatru Polskiego. Urodzony w Gdańsku, 10 lat przed wybuchem wojny, lubił wszystkie swoje role - pazia u boku Niny Andrycz w "Marii Stuart", księcia Floryzela z "Opowieści zimowej" Szekspira... Gdy od Iwona Galla zaraził się teatrem, miał zaledwie 16 lat. U Iwona uczyli się również Maciej Maciejewski, Renata Kossobudzka, Bronisław Pawlik. To było zaraz po wojnie. Dyplom Kazimierz Orzechowski zrobił w Łodzi, u Kazimierza Dejmka.
Był już dojrzałym aktorem, gdy poczuł, że Bóg chce, by grał także na innej scenie. To było 21 czerwca 1959 r., w kościele wizytek na Krakowskim Przedmieściu. Zobaczył, że ksiądz z ambony, opowiadając o św. Alojzym Gonzadze, wycelował wzrok w niego. W jednej chwili pomyślał: "Odejdę ze sceny. Pójdę za Chrystusem, jak w Ewangelii". I poszedł, ku pożytkowi nie tylko wielu setek polskich aktorów. W tej samej świątyni tłumnie przyszli go pożegnać 8 sierpnia, a potem odprowadzili na cmentarz w Skolimowie, gdzie przez 25 lat był kapelanem Domu Aktora Weterana Scen Polskich, a później jego rezydentem.
Jego pokój, przesiąknięty wonią egzotycznych olejków, ozdabiało zdjęcie ulubionej artystki - Edith Piaf. Przez wiele lat pielgrzymował do Ziemi Świętej. Za każdym razem zatrzymywał się w starym Domu Polskim przy Via Dolorosa w Jerozolimie i z namaszczeniem przemierzał ostatnią drogę Chrystusa.
Duszpasterzem aktorów uczynił go kard. Stefan Wyszyński, który zdecydował także, że jego powołanie jest na tyle silne i pewne, że może ukończyć seminarium, najpierw w Gnieźnie, a potem w Warszawie. Jego mama, która złożyła ślub, że jej syn będzie kapłanem, już chyba nie wierzyła. A stał się cud. Wzruszona stała w 1968 r. w Krakowie na Mszy prymicyjnej obok aktorów i kard. Karola Wojtyły.
W kapłaństwie przeżył 51 lat.
Po święceniach koledzy żartowali, że dobrze życie urządził: cały czas "na scenie", wśród tłumów, w przepięknej "dekoracji".
Ksiądz Orzechowski dla aktorów został po prostu "Kazikiem" i nie zerwał kontaktu z pierwszą pasją. Grał m.in. w "Człowieku z marmuru" i "Pannach z Wilka". Występował w telenoweli "W labiryncie". Ksiądz ze "Złotopolskich" był sobą: księdzem-rozjemcą, ciepłym i dobrym człowiekiem. Mówił, że spowiednik nie powinien się mądrzyć; niech zaznacza, że też jest grzesznikiem. Co więcej, wyznawał, że nie umie się modlić. Udawało mu się to tylko wtedy, gdy cierpiał. A to zdarzało się coraz częściej.
Zmarł 4 sierpnia w wieku 90 lat.