Każdy ma swoją pustynię. "Duchowość dla Warszawy" o życiu mnichów

Joanna Jureczko-Wilk Joanna Jureczko-Wilk

publikacja 28.03.2019 23:53

- Współczesną pustynią mogą być trudne, życiowe sytuacje: choroba, samotność, brak pracy... Mogą nas powalić, ale mogą też "zbudować" od nowa, nauczyć pokory i zaufania Bogu - mówili goście spotkania "Duchowość dla Warszawy".

Pustynia jest po to, żeby szukać źródła, które daje życie. Żeby znaleźć Boga. Pustynia jest po to, żeby szukać źródła, które daje życie. Żeby znaleźć Boga.
Jakub Szymczuk /Foto Gość

- Nasz założyciel br. Pierre-Marie Delfieux uważał, że jedną z głównych przyczyn współczesnego ateizmu jest brak ciszy, milczenia, zgiełk, hałas, potok słów - naszych i innych, nieustannie grające odbiorniki radiowe i telewizyjne.... Pan przychodzi mówić do naszych serc, a nas tam nie ma. Biegamy umęczeni, w szalonym tempie życia, zagubieni w tysiącach spraw "na zewnątrz" nas samych. To jest jedna z przyczyn naszego przemęczenia, przeładowania, wyczerpania, wypalenia. Cisza, samotność pustyni są dla nas ocaleniem. Potrzebujemy pustyni - mówiła s. Joanna Hertling, która w 2010 r. przyjechała do Warszawy tworzyć pierwszą w Polsce placówkę Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. W kościele przy ul Łazienkowskiej powstała pustynia w centrum stolicy, w której trwa modlitwa przed Panem.

O tym, czym była dla pierwszych mnichów pustynia i jak dzisiaj znaleźć ją w swoim życiu, rozmawiali 28 marca w Centralnej Bibliotece Rolniczej s. Joanna Hertling oraz opat z Tyńca o. dr Szymon Hiżycki OSB. Spotkanie odbyło się w ramach cyklu "Duchowość dla Warszawy", organizowanego przez Papieski Wydział Teologiczny w Warszawie.

Relacje z poprzednich spotkań:

Tyniecki opat przypomniał, że ruch ojców pustyni wywodzi się z Egiptu. Wtedy jednak pustynię - w sensie geograficznym - pojmowano jako ziemię niezamieszkałą, pozbawioną roślinności, jednak położoną blisko wiosek.

- Dlatego kiedy mnisi pisali w IV-V wieku, że idą na pustynię, to nie oznaczało, że jechali na dromaderach po falujących piaskach. Oni po prostu wychodzili poza wioskę, gdzie zaczynała się skalista ziemia. Zajmowali puste grobowce, jaskinie… Mieszkali w nich po trzech, czterech, bo tak było bezpieczniej i łatwiej można było zdobyć żywność, zatrudniając się przy zbiorach we wsi. To byli ludzie społeczni, nie wybierali samotności - mówił o. Sz. Hiżycki.

Siostra Joanna Hertling i br. Benedykt z Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich w Warszawie.   Siostra Joanna Hertling i br. Benedykt z Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich w Warszawie.
Jakub Szymczuk /Foto Gość

Przywołał postać egipskiego pustelnika św. Antoniego Wielkiego, duchowego ojca wszystkich mnichów i mniszek, który żył na przełomie III i IV w. Św. Antonii rozdał majątek odziedziczony po zmarłych rodzicach i zamieszkał na skalistej górze, w jednym z pustych grobowców. Tam stoczył walkę duchową. Im bardziej zaostrzał ascetyczne życie, tym czuł się duchowo słabszy. Szatanowi prawie udało się go przekonać, że Bogu nie jest miły jego wysiłek, że Bóg nie jest po jego stronie. W swojej rozpaczy krzyknął o ratunek do Boga i pomoc przyszła natychmiast. 

- Mnich ktoś, kto się nie rozprasza, podąża w życiu do jednego celu: do Boga. Jeśli dokonuje takiego wyboru, musi zetknąć się ze swoją słabością - zaznaczał o. Hiżycki. I dodawał, że właśnie na pustyni człowiek doświadcza ogołocenia, własnej słabości, dostrzega swoje winy i czuje skruchę. Ale  odosobnienie, wyciszenie dają też szansę na przemyślenie tego, jak naprawić wyrządzone zło i z ufnością przylgnąć do miłosiernego Boga.

- Dzisiaj nie chodzi o to żeby wyjeżdżać na najbliższą pustynię, ale żeby dokonać tej samej podróży w swoim sercu, wejść w głębię - podkreślał benedyktyn.

Siostra Joanna z Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich wspominała, że jako nowicjusza zapytała kiedyś założyciela o to, po co wychodzi się na pustynię, a on jej odpowiedział: "Żeby doświadczyć, że kiedy już nic nie ma, Bóg jest". Bo pustynia jest też miejscem i czasem trudnym, siejącym grozę, mogącym nieść śmierć. Odziera ludzi z masek, złudzeń, przywiązań i pokazuje nagą prawdę, czasami bardzo bolesną. Ale jak podkreślała mniszka ta cisza, samotność, ogołocenie niosą spokój, harmonię, porządkują, pozwalają scalić się wewnętrznie, a przede wszystkim "doświadczyć miłującej obecności Boga, który jest Bogiem z nami".

- Bóg jest przy nas, także pośród nocy, w czasie zmagań, w naszym poczuciu opuszczenia, ale nie zawsze doświadczamy Jego obecności. To, że jej nie odczuwamy, nie znaczy, że jej nie ma - mówiła mniszka. Jak zaznaczyła to Bóg zaprasza człowieka do wyjścia na pustynię, a człowiek może odpowiedzieć na to wezwanie lub też starać się je zignorować. Ale w życiu przechodzimy też przez pustynie niechciane.

- Osamotnienie, bezrobocie, bezdomność, odrzucenie, nieuleczalne choroby, kalectwo, strach, żałoba… . Na tych pustyniach wszystko się rozsypuje, a potem buduje od nowa. Wędrówka po nich to często droga oczyszczenia, uleczenia z grzechu, uzdrowienia, nabywania mądrości, nauka pokory i posłuszeństwa Bogu. Pustynia jest więc naszym bardzo potrzebnym lekarstwem - mówiła s. Joanna i przytoczyła słowa francuskiego trapisty bł. Karola de Foucauld: "Tam oddalamy od siebie wszystko, co nie jest Bogiem, by całe miejsce pozostawić tylko Bogu. To okres, który musi przejść każda dusza, która chce przynosić owoce".

Mniszka zaprosiła wszystkich, którzy chcieliby spędzić czas w ciszy przed Panem, do kościoła przy Łazienkowskiej.

- Trwamy tam przy źródle, którym jest Bóg. Po prostu się modlimy… - dodała s. Joanna. Zgodnie z tym, co przekazał im założyciel wspólnot: "Pustynia najstraszniejsza to pustynia wielkich miast, gdzie człowiek stworzony do wspólnoty, braterstwa, przyjaźni, umiera z  osamotnienia, w anonimowości, gdzie dominuje przemoc, okrucieństwo czy obojętność. Dlatego na pustyni miasta chcemy tworzyć oazy ciszy, pokoju i braterstwa".

Pełny zapis spotkania jest dostępny na stronie PWTW.