W każdej kulturze centralnymi obiektami, odznaczającymi się zwykle ponadprzeciętną wysokością, były świątynie. W niebie człowiek upatrywał boskie mieszkanie toteż jak najbliżej Absolutu chciał się wznieść – myślą, modlitwą, aktem strzelistym wieży.
Jest kilka motywacji dla budowania domów wysokich. Pierwsza związana była od zawsze z sacrum. W każdej kulturze centralnymi obiektami, odznaczającymi się zwykle ponadprzeciętną wysokością, były świątynie. W niebie człowiek upatrywał boskie mieszkanie toteż jak najbliżej Absolutu chciał się wznieść – myślą, modlitwą, aktem strzelistym wieży.
Druga motywacja wypływa wprost z pychy. To gigantomania charakterystyczna zwłaszcza dla ustrojów absolutystycznych, totalitarnych. Człowiek nie jest tu w żadnym wypadku miarą. Za to miara gigantycznych domów, obelisków, kolumn ma go przytłaczać. Czasem zresztą motywacja pierwsza przenika drugą.
Najbliższą rozsądkowi zdaje się być ta trzecia – przestrzenna. Kiedy ceny gruntów są wysokie lub z jakichś powodów nie można domu rozbudować w bok – pnie się kolejne kondygnacje wzwyż. Obecna Warszawa z zazdrością sieroty spogląda na metropolie świata, które prześcigają się w drapaniu chmur. Polska stolica dogania na złamanie karku – co skutkuje chaosem przestrzennym, wykrajaniem miasta po kawałku, wreszcie niedostatkami budżetowymi (bo kto z tych wielkich potentatów płaci podatki w Warszawie?)
Rośnięcie naszego miasta w górę ma jednak swoją wielowiekową tradycję, w której wszystkie motywacje ochoczo się manifestowały. Pierwsze widoki ogólnej sylwety miasta wskazują wyraźnie, że ponad dachy zwykłych domów wyrastały jedynie świątynie – niewiele odstawały też wieże pałaców i Zamku oraz kolumna Zygmunta. Stare Miasto opasane gorsetem murów obronnych nie było w stanie swobodnie się rozrastać. Problem okazał się wyjątkowo dotkliwy, kiedy na warszawian nałożono obowiązek podejmowania posłów zjeżdżających na sejmy z całą swoją ferajną. Trudno było takich gości pomieścić w ciasnych staromiejskich izbach, toteż zaczęto wznosić domy na domach – można je do dziś spotkać chociażby przy Rynku – charakterystyczne nadbudówki na kamienicach.
Pierwsze zdecydowanie górujące nad okolicą domy mieszkalne pojawiły się w Warszawie na początku XX wieku. Nazywano je niebotykami, bo były zdaniem wielu niebotycznych rozmiarów i tykały nieba. Dziś takie obiekty ostały się m.in. przy placu Unii Lubelskiej – to kamienice Jana Łaskiego i Adama Bromkego z 1912r. oraz kamienica Kacperskich znana jako „żelazko” (od kształtu obrysu). Ta powstała w 1913 r. i była w tym czasie jednym z dwóch najwyższych domów mieszkalny Warszawy. Drugi, już nieistniejący, znajdował się przy Nowym Zjeździe 7 na Mariensztacie i był o trzy lata starszy.
Przez krótki czas najwyższą kamienicą Warszawy była siedziba wydawnictwa Gebethner i Wolff z narożnika ul. Sienkiewicza i Zgoda. Powstała w roku 1906 i charakteryzowała się narożną wieżą przypominającą zamczysko. Ten budynek wysokościowo zdeklasowała legenda czyli gmach „Cedeergrenu-u” a potem PAST-y przy ul. Zielnej. Zaprojektował go ten sam architekt co wspomniane „zamczysko”, czyli Bronisław Brochwicz-Rogóyski. Kiedy w 1908 r. powstał gmach szwedzkiego towarzystwa telefonów okazał się najwyższym domem w całym imperium rosyjskim. Mierzył 51 metrów, a fizjonomią też nawiązywał do budownictwa warownego. Po wojnie wiele stracił ze swojej grozy – pozbawiono go krenelażu na szczycie, a ceglane elewacje otynkowano.
Dziś budynek przy Zielnej uważany jest za pierwszy warszawski wieżowiec.
W 1934 r. przy ówczesnym placu Napoleona angielskie towarzystwo ubezpieczeń „Prudential” wystawiło wieżowiec, który wyglądem przypominał domy zza oceanu. Urósł do wysokości 66 metrów i przeszedł do historii jako ostateczny rekordzista przedwojennej Warszawy. W roku 1937 dodatkowo zyskał antenę telewizyjną ustawioną na dachu. Budynek przetrwał wojnę, ale może nie przetrwać współczesnych zabiegów inwestycyjnych. Od lat zrujnowany pochyla się nad placem Powstańców Warszawy.
Przeczytaj także: